Rozdział I


  • - To będzie długi dzień – powiedział Dawid – To będzie cholernie długi, pieprzony dzień.

Strzepnął popiół z papierosa do filiżanki po kawie. Była siódma rano, ale obaj mieliśmy za sobą przynajmniej po dwie na głowę. Wstałem zza biurka i podszedłem do olbrzymiego okna. Biuro znajdowało się na ostatnim piętrze biurowca, ale widok na miasto o tej porze był marny. Wszystko ginęło we mgle.

  • - Wiemy co zaproponuje Baker? – zapytałem.
  • - Coś tam wiemy. Rozmawiałem z Szymańskim, ale nie chciał nic powiedzieć. Całe szczęście, że ta kutwa Norowicz ciągle bierze w łapę.
  • - Więc?
  • - Będą o 3% tańsi.
  • - To nie dużo. A co z Cammeronem? 
  • - Tu gorzej. Ponad 5%. Ale z nimi to nie o cenę będzie chodziło.

Oparłem czoło o zimną szybę. Miałem straszną ochotę zamknąć oczy, ale wolałem tego nie robić. Nie spałem od 48 godzin.

  • - Trzeba porozmawiać z kimś z ministerstwa. Nie możemy tego przegrać do Cammerona – powiedziałem. Wydychane powietrze utworzyło na szybie matową plame.
  • - Sam pójdę – odpowiedział Dawid – Jeszcze dziś się z kimś zobaczę. 

Plama powoli rozpłynęła się w cieple pokoju. Wróciłem do biurka i wziąłem do ręki kartkę z kolumnami małych, równo wydrukowanych cyfr.

  • - To będzie za mało, Dawid.
  • - Wiem – odpowiedział spokojnie.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie i patrzyliśmy nawzajem w swoje oczy. Dawid był młodym, zimnym do bólu prawnikiem. Na nasze szczęście zaraz po studiach dołączył do firmy i udało się go zatrzymać. Dla podpisania takiego kontraktu wyrwałby konkurencji serce. Dlatego był w tym pokoju.

  • - Co robimy? – zapytałem.
  • - Moim zdaniem powinniśmy zagrać tą kartą, którą bałeś się wprowadzić do gry zeszłym razem – powiedział spokojnie.
  • - Ale i tak wygraliśmy.
  • - Tym razem przegramy, a tym razem gramy dużo, dużo wyżej.

Miał rację i to w obu wypadkach. Bałem się zagrać mocno, ale wiedziałem, że jeżeli tego nie zrobimy to padniemy w tych negocjacjach. Być może normalnie bym odpuściłbym, ale za parę dni miały być wybory. Jeżeli przegramy teraz, na nowy kontrakt rządowy o takiej skali będziemy musieli czekać miesiące, jak nie lata.

  • - A jeżeli opuścimy o jeden albo dwa procenty?
  • - Wiesz dobrze, że nie chodzi tu o procenty. Po co się oszukujesz? 

Wiedział tak samo dobrze, że potrzebuję takiej rozmowy. Dlatego był cierpliwy. Ja szukałem wszystkich możliwych rozwiązań, on bezwzględnie obnażał ich słabość. Dawał mi siłę do trudnej decyzji.

  • - Więc....... – powiedziałem.
  • - Czego się boisz? – powiedział Dawid trochę drwiąco – I tak jesteśmy dziewicą w porównaniu z naszą konkurencją. Powinieneś pokazać, że mamy jaja.
  • - Wiesz co się stanie, jak to wyjdzie?

Dawid wrzucił wypalony papieros do kawy. Nienawidziłem go za to. Wstał z krzesła i teraz on podszedł do okna. Wygnieciona marynarka podwinęła się niezgrabnie. Zaczął huśtać się na stopach jak na biegunach. W górę i w dół.

  • - Słyszałeś, żeby przez ostatnie dziesięć lat coś wyszło, co? – zapytał wyraźnie retorycznie – Największe szwindle zagrzebano już dawno, a my przecież nie zamierzamy zrobić żadnego oszustwa.
  • - A jak to nazwiesz?
  • - Cóż – zamyślił się w poszukiwaniu właściwego słowa – Cóż, ja bym to nazwał przedstawieniem właściwych faktów właściwym osobom. Tyle.
  • - Jesteśmy kancelarią prawną. Nie robimy takich rzeczy.

Odwrócił się do mnie. Uśmiechał się tak jak rodzic, który nie ma już siły do dziecka ciągle ciągnącego psa za ogon.

  • - Boże, daj spokój – powiedział – Powiedz tylko „tak” i nie musisz się więcej o nic troszczyć. Co najwyżej o nowych prawników do zespołu, żebyśmy mogli zrealizować nowy kontrakt prywatyzacyjny.

Sięgnąłem po swoją kawę. Spojrzałem z obrzydzeniem na filiżankę Dawida pełną niedopałków. Płyn był zimny i diabelnie słodki.

  • - Dobrze Dawid. Załatw to najlepiej jak potrafisz.

Prawnik uśmiechnął się szeroko. Nie zamierzał czekać aż zmienię zdanie. Odwrócił się na pięcie i zniknął w drzwiach.